wtorek, 15 stycznia 2013

Rozdział 1. - Zaspany


           Siedziałam z Julką pod klasą od matematyki. Dwa tygodnie, tyle planów, a minęły tak szybko i nic nie zdążyłam zrobić. Znowu szkoła, znowu lekcje, znowu matematyka. Spojrzałam na Julkę, a ona na mnie i uśmiechnęłyśmy się lekko.
            - Też się nie wyspałaś? - spytała.
Pokiwałam głową.
            - Ja tak samo. Musiałam wstać o 7.00! Ferie powinny być dłuższe.
            - Zdecydowanie - potwierdziłam. - Do tego jeszcze pierwszą lekcją w nowym semestrze jest matma. Nie zapowiada się dobrze.
            - Ja nic w ogóle z matmy nie umiem. Nic kompletnie! - powiedziała Julka.
            - Ja tak samo.
            - No co ty Zuza! Przecież ty masz piątki z matmy.
Spojrzałam na nią dużymi oczami.
            - Ja? - spytałam. - Ja to nie Marta.
            - Ale przecież dobrze ci szło z matmy - powiedziała Jula z pretensją w głosie.
            - Szło, masz rację.
Od jakiegoś czasu w niczym nie szło mi dobrze. Odwróciłyśmy głowy zmęczone tą beznadziejną rozmową. Myśląc o milionie rzeczy, których już nawet nie pamiętam obserwowałam ludzi chodzących korytarzem, mijających się, dążących każdy za swoim celem. 
            - On chyba też się nie wyspał - powiedziałam po dłuższej chwili milczenia patrząc na wysokiego chłopaka, niosącego w rękach plecak i reklamówkę, wolno sunącego korytarzem i wpadającego na innych uczniów. W pewnym momencie zderzył się z kimś czego skutkiem było rozsypanie się niesionych rzeczy po korytarzu. W pierwszym odruchu chciałam wstać i pomóc mu je zbierać, ale on poradził sobie z tym z zaskakującą zwinnością.
- Noo - Julka uśmiechnęła się i przeciągnęła. - Ja też chcę do łóżeczka.
            W końcu przyszła nauczycielka jak zwykle nieopisanie szczęśliwa i uśmiechnięta, wielce zadowolona z tego, że przez najbliższe czterdzieści pięć minut będzie maltretować nas matematyką.
            - I jak tam po feriach? - spytała - Odpoczęliście sobie.
           Chór uczniów odpowiedział jej nie jednogłośnie, że "nie" lub, że "tak", a ona uśmiechając się jeszcze szerzej stwierdziła:
            - Tak macie rację, ja też bym jeszcze odpoczęła.
            - Tak, ty byś odpoczęła! Cieszysz się, że nas męczysz tą matmą - mruknęłam pod nosem, a Wiktoria siedząca ze mną w ławce wybuchła śmiechem.
Zawsze śmiała się ze wszystkiego co nawet nie musiało być śmieszne. Pani spojrzała na nią ze zadziwianiem.
            - Przepraszam. Tu kolega robi głupie miny. – Usprawiedliwiła się.
            - Co ja? - oburzył się Marek.
            - Ej, ale słuchajcie! Ferie się już skończyły, teraz jest matematyka - powiedziała nauczycielka odwracając się do tablicy. - Układy równań, temat proszę zapisać.
Podczas, gdy inni zaczęli się zastanawiać nad pierwszym przykładem albo myślami byli jeszcze w snach lub na feriach, ja wzrok skupiony miałam na pozbawionym liści smutnym drzewie za oknem. Nie, nie myślałam o drzewie, ale o NIM, o chłopaku, który się nie wyspał. Było w nim coś niezwykłego.
            Kiedy wróciłam do domu rzuciłam się na łóżko z myślą, że jeśli taki będzie cały semestr, to umrę młodo. Myślałam o zadaniu z matematyki, którego nie umiałam rozwiązać i gapiłam się w ścianę. W pewnej chwili wydało mi się, że słyszę dzwonek. Wyszłam otworzyć drzwi. Na progu zobaczyłam Marikę. Trudno zrozumieć co działo się w głowie młodej, szalonej dziewczyny, która przyszła do mnie z wielkim uśmiechem i rolkami pod pachą. Biorąc pod uwagę, że była zima i sam początek nowego semestru można by pomyśleć, że nie mogła zrobić niczego bardziej dziwnego, jednak nie sam pomysł był najbardziej szalony. Przez długi czas nie było śniegu, a temperatura też wydawała się raczej wiosenna niż zimowa. Niewiele myśląc włożyłam rolki i czując się usprawiedliwiona wyszłam z Mariką na "godzinkę".
            Ludzie na ulicy nie znali mojego wytłumaczenia, ani tym bardziej wyobraźni mojej koleżanki, dlatego w ich spojrzeniach nie trudno było dostrzec kpinę i pogardę. Okazało się, że wcale nie było tak ciepło, jak mogłoby się wydawać, bo już po kilku minutach jazdy zamarzły nam szczęki.
            - Czemu czak dzywnie mówysz? - spytała mnie Marika, a ja wybuchłam śmiechem, co spowodowało kolejną lawinę pogardliwych spojrzeń.
            - Czy nie lepiej - odparłam.
W końcu postanowiłyśmy zrobić przerwę. Usiadłyśmy na przystanku autobusowym. Zapaliły się światła ulicznych latarni.
            - Żara będzie ciemno.
            - No czo ty nie powiesz?
            - Chocz, pójdziemy do nowych - zaproponowała nagle Marika.
            - Do trzynastki?
Pokiwała głową, a ja uniosłam brwi.
            - I co im powiemy? Cześć przyszłyśmy...
            - Się poznać - dokończyła za mnie.
Popukałam się w czoło. - Kto normalny tak robi?
            - Każdy, kto chce poznać kogoś nowego - spojrzała na mnie. - No chodź, to powiemy, żeby wyszli na rolki.
            - No to idziemy! - zakrzyknęłam.
            - No to idziemy! - przyznała.
            Pod drzwiami tego wielkiego domu przypominającego twierdzę, który tak długo stał opuszczony i do którego często w wakacje się włamywałyśmy, stałyśmy dobre pół godziny.
            - Ty zadzwoń.
            - Dlaczego ja? Ty dzwoń.
            - Ok, ja zadzwonię, ale ty mówisz.
            - To może odwrotnie?
            - Nie, ty mówisz, ja dzwonię.
            - Ja nie mówię!
Z irytacją przycisnęłam dzwonek.
            - I co zrobiłaś?! - krzyknęła Marika zakrywając twarz rękami w kolorowych rękawiczkach. Wyglądała zabawnie jak dziecko, gdy zrobi coś złego i wie, że zasługuje na karę. Po chwili w drzwiach ukazała się kobieta o miłym wyrazie twarzy i ładnych, brązowych oczach.
            - O dziewczynki, wy do kogo? - spytała.
            - Tak właściwie... - zaczęłam.
            - No właśnie, tak właściwie to my do dziewczyn. Chciałyśmy żeby wyszły z nami na rolki - powiedziała Marika spoglądając na mnie porozumiewawczo. Uznałam, że to nie był najlepszy pomysł. Spodziewałam się, że miła kobieta nagle spoważnieje i skarci nas za tak głupi pomysł, a w najlepszym wypadku powie, że jest już za późno na wyjście na rolki. Co gorsza mogłaby też zawołać swoje córki, a wtedy okazałoby się, że nas nie znają i wyszłybyśmy na idiotki. Lecz ona tymczasem powiedziała:
            - Dzieci nie ma. Są jeszcze w szkole i późno wrócą. Są tylko maluchy. Jeżeli chcecie, dziewczyny, to wejdźcie.
            Spojrzałyśmy na siebie z Mariką i zanim zdążyłyśmy coś powiedzieć byłyśmy w środku. Dom był ładny, ale wewnątrz panowała do tego niezwykła atmosfera. Starodawne kinkiety rzucały lekkie światło na białe ściany, stara sofa stała majestatycznie pod jedną z nich na której zawieszone były drewniane półki uginające się pod ciężarem książek. Długi stół otoczony był niezliczoną liczbą krzeseł, a na dywanie siedziały dzieci i oglądały telewizję. W chwili, gdy przekroczyłyśmy próg ich oczy zwróciły się na nas, a na twarzach zagościły uśmiechy.
            - Usiądźcie dziewczynki – powiedziała miła kobieta wskazując na krzesła stojące przy stole. – Napijecie się czegoś?
            - Dziękujemy – powiedziałam, gdy zniknęła za drzwiami kuchni.
            - Herbatki? – dobiegł nas jeszcze jej głos.
            - Tak, dziękujemy.
Niezdarnie zdjęłyśmy rolki i usiadłyśmy przy stole. Mały chłopiec siedzący w wielkim fotelu, w którym nawet mógłby spać prawie wyprostowany, wstał i podszedł do nas.
            - Jestem Maciek, a wy?
            - Marika.
            - Zuza.
Po chwili podeszło jeszcze dwóch chłopców. Odrobinę starszych. Obaj przyglądali się nam z zainteresowaniem. Jeden z nich spojrzał na badawczo na podłogę w korytarzu.
            - Mamo? – zawołał nagle – możemy iść na rolki?
Miła pani weszła niosąc herbatę. – Na rolki to już chyba trochę za późno, prawda dziewczyny? Pójdziecie jutro.

3 komentarze:

  1. ''W pewnym momencie zderzył się z kimś czego skutkiem było rozsypanie się niesionych rzeczy po korytarzu. W pierwszym odruchu chciałam wstać i pomóc mu je zbierać, ale'' - jest to 19-nasta linijka; usuń to zdanie, bo poniżej znajduje się powtórzenie.

    ''Chór uczniów odpowiedział jej nie jednogłośnie, że "nie" lub że "tak", a ona uśmiechając się jeszcze szerzej stwierdziła'' - linijka 31; to zdanie powinno zaczynać się od akapitu i przed drugim ''że'' też powinien być przecinek.

    Całkiem ciekawie. Zastanawiam się, czy Ty sama byłabyś tak odważna, by zaznajomić się z obcymi w ten sam sposób, co Twoje bohaterki, bo często zdarza się tak, że autor albo utożsamia się z postaciami, które tworzy lub jest zupełnie na odwrót.

    Pozdrawiam serdecznie,
    GeminiGirl...;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha no nie wiem. Możliwe, że nie. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji ;)

      Usuń
    2. Ps. Dzięki za wskazanie błędów :)

      Usuń